Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Sheva z miejscowości Bratkówka k. Krosna. Nakręciłem do tej pory 18386.10 kilometrów z czego 7563.96 w terenie. Przycinam z średnią prędkością 20.74 km/h, choć pewnie by mogło być lepiej. :P
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sheva87.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
62.67 km 55.00 km teren
04:13 h 14.86 km/h:
Maks. pr.:74.01 km/h
Temperatura:22.0
HR max:198 (100%)
HR avg:171 ( 86%)
Podjazdy:1850 m
Kalorie: 3151 kcal
Rower:Trek 8500

Maraton Cyklokarpaty - Edycja w Strzyżowie

Niedziela, 27 maja 2012 · dodano: 05.06.2012 | Komentarze 0

Sam nie wiem od czego zacząć. Czekałem na ten maraton można powiedzieć, że dwa lata bo w ubiegłym roku nie startowałem w żadnym z racji modyfikacji sprzętu i związanych z tym wydatków. W tym roku miało być inaczej, a gdzie nie najlepiej rozpocząć maratonowy sezon jak nie w Strzyżowie, który częściowo mogę potraktować jako własne podwórko. Cały tydzien przed startem oszczedzałem się, bo czułem że nogi są zmęczone, a wiadomo, że nie wróży to niczego dobrego. Sprzęt zacząłem przygotowywać w piątek wieczorem i początkowo wszystko szło dobrze, jednak w sobotę zamiast szybkiego serwisu i niezbednej regulacji spedziłem cały dzień z kluczami w ręku bo rower jak na złość odmówił posłuszeństwa i najpierw nie mogłem wyregulować idealnie przedniego hampla, a pod wieczór, gdy już wydawało się, że wszystko jest gotowe przerzutka tylna dała o sobie znać. Efekt był taki, że przełożenia nie działały tak jak powinny pomimo gruntownych regulacji, a ja musiałem pakować się po nocach. Niestety całodniowa robota przy Treku przyniosła ze sobą zmęczenie i ból nóg o czym przekonałem się rano po przebudzeniu. Zepsuło mi to humor nie ukrywam, bo wiedziałem, że musi się to odbić na sile do jazdy w czasie maratonu.

Rano zjadłem z trudem śniadanie złożoze z płatków owsianych i jogurtu naturalnego, które poprawiłem jeszcze bananem. I przed 8 przyjechał do mnie Tomek AKA Kołczon, z którym miałem jechać na maraton. W końcu udało mi się go namówić na start w tego typu imprezie i sprawdzenie swoich możliwości. Do tej pory towarzyszył mi podczas startów jako "obsługa techniczna" ;]. Po kilku minutach spakowaliśmy szybko sprzęt i ruszyliśmy jego autem do Strzyżowa, gdzie dotarlismy wpół do 9-tej (ok 30 km ode mnie z domu) . Zapisy przebiegły błyskawicznie i zostało nam sporo czasu na przygotowanie się do startu. Pozostali zawodnicy dopiero zaczęli pojawiać się w Strzyżowie, a my wyciągnęliśmy rowery, zjedliśmy jeszcze coś przed startem i po przebraniu się zaczęlismy rozgrzewkę.

Pogoda dopisała, a sam start był punktualny. O 11 ruszylismy na trasę z ostatniego sektora bo to nasz pierwszy start w tym roku więc inne opcji nie było - taki regulamin. Od samego poczatku ustaliłem z Kołczonem, że musimy sie trochę przebić do przodu na asfaltowym odcinku, żeby później nas nie przystawiło w terenie, gdzie nie będzie możliwości wyprzedzić wolniej jadących i przesunąć się dalej do przodu. Po krótkim odcinku prostej droga zaczeła piąć się do góry, co szybko można było zauważyć na tętnie wskazywanym przez moją Sigmę. Jechaliśmy tak razem z Tomkiem przez kilkanaście minut, do momentu gdzie asfalt przechodził w szuter. Tam Tomek został przystawiony i musiał się wypiąć i awaryjnie zatrzymać, a ja bokiem zacząłem ciągnąć dalej do góry. Jechało się dobrze, czułem siłę w nogach i systematycznie przesuwałem się do przedu mijając kolejnych zawodników. Nie czułem nawet tego, że pulsometr pokazywał momentami ok 190 ud/min. Tak pnąc się do góry dojechaliśmy znowu do odcinka asfaltowego, z którego zaraz skręciliśmy w dół na leśny singletrack i tu pojawiło się moje spore zaskoczenie tym co miało miejsce. Myśle sobie..... jasna cholera jak ten Rocket Ron z przodu trzyma. Bez porównania lepsza trakcja niż na Crossmarku, który nie dawał radę na lekko wilgotnym, albo mokrym podłożu. Tutaj sprawa wyglądała całkiem inaczej, jechałem w dół jak po sznurku z dużo większą prędkością i dopiero teraz zrozumiałem co straciłem do tej pory. Nawet na błotnym odcinku na końcu zjazdu czułem się pewnie i sama jazda sprawiała większą przyjemność. Po zjechaniu znowu ruszylismy do góry stromym podjazdem, który na dówch poprzednich startach musiałem pokonąć z buta, jednak tym razem udało się dokrecić do samego końca. Teraz czekał na nas zjazd asfaltowy, na którym wielu pobiło rekord prędkości na rowerze. Sam wycisnąłem ponad 74 km/h bez dokręcania. Po zjechaniu na Wysoką Strzyżowską przecieliśmy drogę w poprzek, kręcąc w stronę lasu polnymi drogami. Siły nadal mnie nie opuszczały, ale jak się okazało nie na długo, bo przed podjazdem do lasu poczułem, że słabnę a nogi zaczynają się robić jak z wiaty, co od razu przełożyło się na to, że odskoczyło mi kilku zawodników. Nie ukrywam, że byłem w szoku bo zdecydowanie za szybko zaczynało mnie odcinać.... :( Wiadomo, że to nie było całkowite odcięcie zasilania, ale do przejechania została jeszcze większa połowa dystansu. Widząc co się dzieje zwolniłem trochę i starałem się trzymać równe tempo. Po wjechaniu do lasu przy stromym odcinku postanowiłem ruszyć z buta, żeby trochę rozciągnąć mięśnie i uspokoić wysokie tętno. Po wdrapaniu się na szczyt czekał na mnie mistrzowski zjazd przez las w stronę Kozłówką. Trzeba przyznąć, że chłopaki ze Strzyżowa przygotowali mistrzowską trasę. Po raz kolejny Rocket Ron pokzał, że na przód nadaje się idealnie i prowadził mnie sprawnie w dół. Po dojechaniu do Kozłówka odbiliśmy ostro w lewo ponownie w stronę lasu, kierując się w stronę Rezerwatu Przyrody Herby. W między czasie zahaczyłem o pierwszy bufet na trasie, gdzie uzupełniłem izotonik, spakowałem batonika i posiliłem się bananem i ruszyłem dalej podjazdem do góry. Po dotarciu na górę wjechaliśmy na Herby, które chyba każdemu z jadących maraton utkwiły w pamięci, trasa niemal bajeczna, wijąca się w górę i w dół po ścieżce usłanej kamieniami i korzeniami w towarzystwie malowniczych skałek. Coś wspaniałego!!! Jednak w tym memencie scenariusz zaczął robić się czarny.... przy jednym ze stromych zjazdów, ktory musiałem sprowadzić (osoba poprzedzająca zatrzymała się zaraz przed ścianką) i przy wsiadaniu na rower nagle złapał mnie skurcz w lewej nodze w udzie i z grymasem bólu na twarzy starałem się jakoś naciągnąć mięśnie, żeby szybko wrócić do ścigania. Od tego momentu to już nie była tam sama jazda i czułem, że sił mam coraz mniej, a nogi zaczynają łapać kolejne skurcze. Nie było na co czekać i po zjeździe z Herbów na któtki asfaltowy odcinek pochłonąłem pierwszego w życiu żela, który mimo wszystko jakoś nie dodał mi zbyt dużego kopa (może nie mam racji :P). Droga zaczęła wić się w górę z powrotem w kierunku wjazdu do Herbów. Po drodze musiałem kilka razy zatrzymać się i naciągać mięśnie bo nogi odmawiały posłuszeństwa. Przy okazji zostałem wyprzedzony przez kilku zawodników, jednak nie było sił żeby się do nich przyczepić i pociągnąć dalej. Ogarnęło mnie w tym momencie przerażenie, że mogę tego wyścigu nie ukończyć tym bardziej, że do mety zostało jeszcze sporo km, a przede mną mordercza droga przez niebieski szlak w kierunku Rzepnika. Jednak cały czas starałem się jechać tak jak najszybciej tylko dałem radę, od czasu do czasu ruszając z buta, gdy było zbyt stromo lub czułem, że znowu zaczynają mnie brać mocne skurcze. W miedzy czasie pogoda się zepsuła i z nieba zaczął padać deszcz. Początkowo wszystko było OK bo jechaliśmy przez las, gdzie liście osłaniały ścieżkę przed wodą, ale po kilkunastu minutach miejsami zaczynało się robić śliko. Na myśl przyszło mi tylko jedno, jakbym miał Crossmarka to bym z pewnością nie jedną glebę zaliczył na tej trasie. Przy wyjeździe z niebieskiego szlaku na Wysokiej Strzyżowskiej dopadła mnie już konkretna ulewa, zrobiło się zimno i warunki zmieniły się na survivalowe, a ja cały mokry jeszcze bardziej zacząłem odczuwać zmęczenie. Na 100 metrów przed 2 bufetem "odcięło mi" obydwie nogi... takiego mocnego skurczu jeszcze do tej pory nie mialem. Nie mogłem postawić kroku i myślałem, że to już koniec mojego udziału w strzyżowskim maratonie. Ledwo doczłapałem do bufetu, gdzie postanowiłem sobie odpocząć dłuższą chwilę i nastepnie próbować dojechać jakoś do mety. W trakcie postoju posiliłem się kilkoma kawałkami bananów i uzupełniłem izotnik. Jeden z organizatorów maratonu P.Roman Cierpiał widząc, że ledwo stoję na nogach i zwijam się z bólu poratował mnie fiolką magnezu, za co chciałem mu bardzo podziękować, bo dzięki temu byłem w stanie kontynuować dalszą jazdę, a skurcze na chwilę mnie opuściły (przed następnym maratonem bankowo muszę taki magnez zakupić). Załapałem się jeszcze na szybkie smarowanie łańcucha i ruszyłem w stronę Rzepnika. Zastrzyk magnezu i zjedzone owoce dodały mi trochę energii i pozwoliły przejechać trudny, mokry odcinek zakończony znanym mi już zjazdem w kierunku Węlówki. Z racji, że ta okolica to moje bliskie strony znalazłem się na kilku fotkach zrobionych przez domowników, które można dołączyć do jakże bogatej kolekcji :) Po dotarciu na Węglówkę od razu po przecięciu drogi asfaltowej zaczeliśmy wspinać się szutrowym podjazdem w górę w kierunku Bonarówki. I tutaj następny horror i skurcze uniemożliwiające jazdę... Lekka załamka... zsiadam z rowera i ruszam z buta, żeby nie tracić czasu... 2 kolejne próby jazdy kończą się fiaskiem. Mija mnie kilku zawodników i jestem z tego powdou bardzo zły na siebie, że akurat tutaj odcina mi ponownie siły. Można powiedzieć, że to ostatni większy podjazd w trakcie maratonu. W końcu mimo dużego bólu siadam na rower i z zaciśniętymi zębami jadę do góry. W tym momecie zabieram się z chłopakiem, jak się okazało z Rzeszowa i tak jedziemy razem dość dobrym tempem do mety jak na to co zostało mi sił, przy okazji wymienijąc kilka zdań. Jeszcze tylko zjazd leśnym odcinkiem w dół, dalej przez polną drogę i wjeżdżamy do Strzyżowa. Teraz już tylko dojazd do mety i finish w mocniejszym tempie co by zbudować atmosferę wśród oglądających. Kolega, którego imienia nie pamiętam wpada pierwszy, a ja zaraz za nim. W sumie tak miało być, czas mamy niemal identyczny. Cieszę się z tego, że mimo tak trudnej trasy, zmęczonych i obolałych nóg udało mi się szczęśliwie ukończyć maraton, bo przede wszystkim o to chodzi. Zastanawiam się nad tym, czy Tomek da radę skończyć i czy nic złego nie wydarzyło mu się na trasie. Jak się potem okazało dojechał jakieś 30 minut później, cały i zdrowy, lecz również maraton dał mu nieźle popalić co w sumie nie dziwi, bo chyba nie było takiego, który nie czułby się przerzuty i wypluty przez ta trasę.

Przyszedł czas na refleksję, sam nie wiem jak ocenić mój występ na tym maratonie. Może na początku podziekuję chłopakom ze Strzyżowa za świetną, cholernie wymagającą trasę. Po prostu kwintesencja MTB i potwierdzi to każdy kto tego dnia jechał ten maraton. Cała trasa była niemal perfekcyjnie oznakowana, bufety dobrze zaopatrzone ze świetną obsługą i dużą liczbąosób na trasie infomrujących o przeszkodach, niebezpiecznych odcinkach itp. Wiem jedno, że Strzyżów wyrobił sobie już bardzo dobrą markę i na ten maraton można jechać w ciemno i być pewnym, że jego organizacja zawsze będzie na najwyższym poziomie.
Co do mojego przygotowania to nie ukrywam, że oczekiwałem od siebie więcej, jednak rzeczywistość zweryfikowała moje poczynania. Jeżeli mogę jakąś wymówkę podać, to będzie to na pewno fakt, że nie czułem się wypoczęty, a nogi bolały mnie jeszcze przed startem co ostatecznie przełożyło się na skurcze w trakcie wyścigu. Myślę, że trochę przesadziłem w początkowej fazie i stąd zbyt szybkie zmęczenie. Sytuacja taka nie powinna mieć miejscs tym bardziej, że mam pulsometr, który pokazywał mi, że to dla mnie za duże obciążenie. Zignorowałem to i pojechałem początek na "czuja" o co teraz mam do siebie pretensje. Następnym razem się to nie powtórzy na pewno obiecuję. Jeżeli chodzi natomiast o rzeczy, z których jestem zadowolony to będzie to technika jazdy w terenie i coraz sprawniejsze pokonywamie trudnych odcinków. Pomogły mi w tym lepsze opony i przede wszystkim zwrotniejsza, bardzo dobrze dopasowana do mnie rama wraz z resztą przykreconych do niej klamotów. Teraz nie pozostaje nic innego jak tylko jeździć dalej i przygotowywać się na Jasło. Szkoda, że tak mało czasu bo poprawic mogę jedynie plan wyścigu co mimo wszystko powinno dać dobry efekt. Trasa nie powinna być raczej taka mordercza jak w Strzyżowie ;]

W liczbach mój występ wygląda następująco:
- klasyfikacja MEGA Open : 100/174
- klasyfikacja MEGA w kategorii M2 29/36 (tutaj szału nie ma)
Czas przejazdu 4 godz 13 min., czas zwycięzcy w kategorii i jednocześnie zwycięzcy open na dystansie MEGA to 2 godz 50 min. ... istny hardcore.

Następny test już 16 czerwca w Jaśle. Do zobaczenia.



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa oimpo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]